— Ależ to łotr skończony, ten Gilbert Rollin! — zawo-doktorzawo-doktor Germain, gdy się znaleźli oba na ulicy.
— Nikczemnik! — odrzekł Lucyan. — Biedna Blanka.
— Będziemy nad nią czuwali.
— Cóż my możemy zrobić? On ma za sobą prawo.
— Bądź co bądź czuwać będziemy i krzywdy jej zrobić nie damy. Tu stary lekarz wsiadł do powozu, Lucyan zaś udał się do księdza d’Areynes, aby go o wszystkiem powiadomić.
∗ ∗
∗ |
— Gilbert po zlegalizowaniu świadectwa lekarskiego, pojechał do notaryusza rodziny d’Areynes.
— Przybywam zakomunikować panu bardzo smutną wiadomość rzekł, pokazując mu akt napisany na papierze stemplowym.
Notaryusz wziąwszy papier przeczytał go i zbladł.
— Obłąkana! — zawołał. — Ach! nieszczęśliwa!
A odzyskawszy po chwili spokój, zapytał:
— Chciałbym wiedzieć, czy pan przybyłeś do mnie jedynie w celu zakomunikowania mi tej bolesnej wiadomości?
— Nie! Mam obok tego inny interes. Moja żona jako obłąkana, jest pewnie uważana za zmarłą, a sukcesorką jej zostaje teraz ma córka.
— To jeszcze wątpliwe...
— Tak pan sądzisz?
— Naturalnie. Pani Rollin może zostać uleczoną.
— Przypuśćmy. Niemniej przeto jestem prawym opiekunem mej córki, a tem samem rozporządzającym dochodami pani Rollin, aż do jej wyzdrowienia, lub pełnoletności Blanki.
— Kwestye tę rozstrzygnie rada familijna.
— I ja tak myśle, dla tego też przybyłem uprzedzić pana, że po wyjściu od niego, udaję się wprost do sędziego pokoju, któremu złożę listę bardzo szanownych osób członków rady i poproszę o zwołanie jej.