Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/719

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

i żałować przeszłości. Taka właśnie chwila nadeszła dla mnie.
 — Proszę cię, nie mówmy o tem — przerwała Henryka.
 — W takim razie, kochana Henryko, zgadzasz się ze mną, że należy wydać Blankę za mąż?
 — Powtarzam ci, że od czasu mojej choroby często myślałam o tem.
 — Więc mogę wymienić nazwisko człowieka, którego wybrałem dla niej za męża.
 Henryka spojrzała na niego z mimowolnym przestrachem.
 — Ach więc i ty szukałeś dla niej męża?
 — Szukałem.
 — I znalazłeś. Jak się nazywa?
 — Człowiek bardzo zacny i szanowany. Ród starożytny. Nazwisko nieskalane.
 — Czy znam go?
 — Znasz i poważasz.
 — Któż to taki.
 — Wicehrabia Jerzy de Grancey!
 Dreszcz nagły przebiegł po całem ciele Henryki.
 — Co? wicehrabia Jerzy de Grancey — zawołała. — Za żadne skarby w świecie!!
 Gibert zbladł.
 — I dla czegóż to?... radbym wiedzieć — zapytał zuchwale, nagle zmieniając postawę.
 — Dla czego? odrzekła Henryka, dumnie podnosząc głowę. Niechcę go!...
 — To nie racya, ale z jakich powodów, dla czego? Proszę mi odmowę swą usprawiedliwić.
 — Nie uważam tego za stosowne bynajmniej.
 — Mam prawo wymagać...
 — Wymagać?! Proszę pana wyjść ztąd... Niejestem dość silna bym mogła z panem sprzeczać się bez celu, gdyż nic w świecie nie zdoła zmienić mego postanowienia. Pozwól mi pan umrzeć spokojnie. Jeżeli córka moja wyjdzie za mąż za mego życia, to zaślubi człowieka według mego wyboru, jeżeli zaś umrę przed jej zamąż pójściem, to ostatnią wolą moją będzie by zaślubiła człowieka wybranego przezemnie... i wiem, że wole te spełni!