— Macie tu widać robotników — zauważył ksiądz niby od niechcenia.
— A tak proszę księdza. Obecnie pracują mularze, później będą tu robili blacharze, robotnicy z zakładu gazowego i malarze. Przez kilka miesięcy potrwa ten nieład. Wszyscy lokatorzy od dziedzińca wyprowadzili się z wyjątkiem pani Rivat. Dom był tak zrujnowanym, że groził zawaleniem się, właściciel więc musiał przystąpić do robót.
— Więc pani Rivat pozostała sama jedna.
— Prosiła o to, gdyż jej tu wygodnie. Gdy jakie sąsiednie mieszkanie będzie już gotowe przeprowadzi się niego, a tymczasem wyrestaurują jej lokal. Na teraz pozbawioną jest światła i wody, gdyż zamknięto i rury gazowe i wodociąg.
— Robotnicy zaczęli już robotę?
— Od trzech dni.
Ksiądz wyszedł z mieszkania odźwiernej i wkroczył na dziedziniec, za nim udała się odźwierna.
Podniósł wzrok na czwarte piętro, na którem w jednem oknie były firanki.
— To zapewne tam zamieszkuje ta wdowa z ową dziewczyną?
— Tam, proszę księdza.
— Za udzielone mi przez panią wskazówki, bardzo jestem obowiązany — rzekł ksiądz. — Przemawiają one za tą kobietą. Niech pani nie zapomina, że rozmowa nasza była zupełnie poufną i że nikt nie powinien wiedzieć o niej.
— Niech ksiądz będzie spokojnym — upewniała odźwierna.
Ksiądz pożegnał odźwierną i pojechał do biura telegraficznego zkąd pod adresem Gilberta Rollin i Juljanna Servaize’a wysłał dwie jednobrzmiące depesze:
Czytelnicy oddawna zapewne w księdzu tym poznali fałszywego wicehrabiego de Grancy.