W kilka dni po zainstalowaniu się Róży przy ulicy Feeron, Joanna spełniając jej życzenia, udała się do księdza d’Areynes’a z zamiarem wynalezienia za jego pośrednictwem pracy dla swej infirmerki.
— Rad jestem z twego przybycia — rzekł ksiądz spostrzegłszy ją — gdyż chciałem już posłać po ciebie by ci coś za proponować.
— I ja proszę księdza zarówno przyszłam z prośbą.
— Pomówimy o tem. Przede wszystkiem powiedz mi, proszę, jak idzie twój handel?
— Bardzo pomyślnie, nietylko bowiem daje mi utrzymanie, ale i pozwala robić nawet oszczędności.
— Więc jesteś zadowoloną?
— Ach! bardzo! bardzo! Dzięki księdzu, jestem prawie bogatą. Ach! gdybym tak jeszcze przy sobie mogła mieć moje córki.
— Nie trać nadziei. Kto wie co Bóg ci przeznaczył. Tymczasem chce zaproponować rzecz następującą. Zbliża się zima i nieraz dobrze zmarzniesz pozostając cały dzień na odkrytem powietrzu pod portykiem kościoła. I dochód w sklepiku będzie mniejszy w tej porze roku. Otóż czy nie przyjęłabyś innego na ten czas zajęcia. Pracując w domu, unikniesz przeziębienia. Za nadejściem wiosny będziesz mogła znowu zasiąść przed kościołem.
— Jakież to zajęcie?
— Nadzór nad świecami w kaplicy Matki Boskiej i objaśnianie wiernych pragnących ofiarować świece. Osoba pełniąca te obowiązki odchodzi za dwa tygodnie, a ponieważ zapytywano mnie, czy nieznam kogo na jej miejsce, więc pomyślałem o tobie.
— Dziękuje księdzu z całego serca, ale...
— Nie przyjmujesz?
— Nie mogę. Wolę siedzieć pod portykiem, bo gdy