Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/602

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Przyjdź jutro z rana, skoro ją znajdę, wystudjujemy razem ów sławny testament, który cię tak mocno interesuje.
 — Interesuje mnie bardzo, przyznaję!
 — Zostaniesz u mnie na śniadaniu. Muszę cię przedstawić mej żonie i córce, należy ci zabrać znajomość z przyszłą narzeczoną.
 — Nie będziesz to za zbyt nagłem rozpoczęciem kampanii?
 — Bynajmniej.
 — Przyjmuję więc twoje zaproszenie i przyjdę tu jutro o tej jak dziś godzinie.
 Grancey spojrzał na zegarek.
 — Uciekam! — rzekł. — Mam naznaczoną schadzkę o jedenastej, na drugim końcu Paryża, a teraz już po dziesiątej. Czy zobaczymy się dziś wieczorem przy ulicy Tour d’Auvergne?
 — Nie.
 — Zatem, do jutra, do widzenia.
 Tu uścisnąwszy ręę Gilberta, wyszedł z pałacu.
 — Widocznie jest on bardziej stanowczym i silniejszym nademnie — myślał sobie idąc. — Jest zdolnym na wszystko się odważyć! Obecnie, gdym wyszedł, rozmyśla, jestem pewien nad planem jednej z tych zbrodni jakie nie podpadają pod kodeks karny. Dokąd ten człowiek mnie poprowadzi? Ha! gdziekolwiek zechce będę szedł za nim. Jestem przezornym i zręcznym, jeśli zanurzy się w błocie, obryzgać się nim niepozwolę!
 Podczas gdy Grancey odchodził rozmyślając, Gilbert mówił sobie:
 — Ten młokos jest ostrożnym i chytrym, ale ja bardziej nim jestem, przekonam go o tem. Wziąwszy kapelusz wyszedł, udając się na ulice de Prony, do Oktawii na śniadanie.
 Gdy przechodził koło okienka odźwiernego, tenże wręczył mu list, przyniesiony przez posłańca,.
 Rollin rozpieczętował go i czytał.
 Był to list od panny Oktawii, w którym powiadamiała go, iż na dwa dni wyjeżdża z Paryża do swej chorej ciotki.