Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/481

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Gdybyś pan zechciał odebrać swój dług — zawołał, śmiejąc się ojciec Peloton — musiałbyś zaczekać, ażby pan Jerzy Grancey odnalazł minę złota.
 — O! lepiej ja usłucham rady danej mi przez pana — odparł zartobliwie Deprèty — i napiszę obok przynależnej mi sumy, „Stracone“. Lecz mimo wszystko — dodał po chwili — młody Jerzy de Grancey musiał mieć jakichś krewnych, bądź to ze strony ojca lub matki?
 — Jednego stryja tylko — odparła służąca.
 — Żyjącego?
 — Nie! umarł w roku zeszłym, mając lat siedemdziesiąt osiem.
 — Zmarł bezpotomnie?
 — Ma się rozumieć. Był to stary kawaler i jedyny krewny pana Jerzego Grancey, na którego ręku wydał ostatnie tchnienie. Dziedzictwa biedny chłopiec żadnego po nim nie otrzymał, ponieważ ów stryj utrzymywał się ze szczupłej dożywotnej swej pensyi. Wszyscy ci Grancey’owie to zacni ludzie, serca złote, ale coprawda grosza utrzymać nie umieli.
 — Oprócz Tours, gdzie wicehrabia był wychowanym i Amboise gdzie w Kollegjum pobierał nauki, czy mieszkał on w jakiej innej miejscowości? — pytał Deprèty.
 — Nigdy! Często nam mówił, przychodząc tu na śniadanie po śmierci ojca, ze nigdy nie podróżował, nie znał nawet wcale Paryża. Był to rodzaj odludka, miał tylko w dwóch rzeczach upodobanie...
 — W jakich?
 — W rybołóstwie i polowaniu. Najszczęśliwszym był polując w lasach Amboise, lub łowiąc ryby nad brzegiem Loary.
 Dźwięk dzwonka wezwał Małgorzatę na zewnątrz. Wybiegła przerwawszy rozmowę.
 Ojciec Peloton podniósł się, ukończywszy śniadanie, a odchodząc, rzekł młodzieńcowi:
 — Niema rady! zapisz pan w rubryce strat te sumę.
 Deprèty kończył jeść zwolna, a pragnąc pozyskać jeszcze wiadomości z innego źródła, postanowił pozostać przez resztę dnia w Amboise.