Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/356

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Zatem niepozwalasz mi pan zbliżyć się do niego?
 — Stanowczo niepozwalam.
 — Ależ dla czego? Jeżeli niebezpieczeństwo minęło, jak pan mówiłeś?...
 — Tak i powtarzam to teraz. Powinniśmy jednak usuwać przed chorym wszelkie wzruszenie, bądź przykre, bądź radosne. Jakiekolwiek bądź żywsze wstrząśnienie, mogłoby sprowadzić otwarcie się świeżo zabliźnionej rany, a wtedy ratunek byłby daremnym. Chciałżebyś więc pan go zabić?
 — Wielki Boże!-wykrzyknął Schloss bledniejąc.
 — Chciej więc zrozumieć, że chory do czasu zupełnego wyzdrowienia, niemoże z nikim się widzieć, a z panem bardziej, niż z każdym innym.
 — A jednak... szeptał Rajmund z rozpaczą — ja widzieć się i mówić z nim muszę!
 Magdalena zbliżyła się drżąca ku nadleśnemu. Spostrzegła teraz albowiem czarną krepę na jego ubraniu i lewem ramieniu.
 — Pan nam przywozisz jakąś straszną wiadomość, panie Schloss? — wyjąknęła złamanym głosem.
 — Czy nie widziałaś się z panem Gilbertem Rollin? — zagadnął Rajmund w miejsce odpowiedzi.
 — Owszem, widziałam go. Chodziłam z powiadomieniem o wypadku jaki spotkał księdza d’Areynes.
 — Kiedy to było?
 — Przed trzema dniami.
 — I cóż ci powiedział?
 — Że jego żona urodziła córkę.
 — Nic więcej?
 — Nic.
 — Czy miał na sobie żałobę?
 — Tego nieuważałam.
 — Ach! moja dobra Magdaleno — wyjąknął Schloss — nieomyliłaś się mówiąc, że przywożę z sobą jakąś straszną wiadomość! Hrabia Emanuel umarł!
 — Umarł! umarł! umarł! — trzykrotnie powtórzyli razem, doktór, jego żona i Magdalena.
 — Umarł! — ciągnał dalej Rajmund — tknięty powtór-