Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/267

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.



IV.

 — Ty... ocaliłeś dziecko? powtórzył Merlin z zdumieniem.
 — Nie inaczej.
 — Gdzie to miało miejsce?
 — Przy ulicy la Roquette.
 — W jaki sposób?
 — Szedłem do jednego z kolegów, ażeby się ukryć u niego do ukończenia wypadków, a następnie wyjechać z Paryża. Sądziłem, że ta dzielnica miasta jest spokojna, lecz im bardziej się w nią zagłębiałem, przekonywałem, żem się omylił. Kartacze jak grad spadały, domy w około mnie walić się zaczęły. Gdym już dochodził do owej nory, w której ukryć się chciałem, huragan kul przeciął mi drogę. Cała ulica la Roquette stała się jednym gorejącym piecem. A jednak przejść było trzeba! Przerażeni mieszkańcy powybiegali z domów, uciekając przed pożarami. Ja również, zebrawszy odwagę, rzuciłem się w ów grad kul i obłok ciemnego dymu, tak gęstego, że nóż na nim zawiezawiesić by można!
 W około siebie słyszałem krzyki rozpaczy, przywoływania ratunku. Kobiety z dziećmi na rękach pędziły jak oszalałe nie wiedząc gdzie i dokąd dążą.
 Jedna z nich wybiegłszy z płonącego budynku, z dzieckiem na ręku, przebiegała tuż koło mnie.
 Wystrzały zwiększały się, śląc bomby i kule w podwojonej sile i ta nieszczęśliwa raniona granatem w piersi padła ze strasznym okrzykiem na ziemię.
 Przebiegając koło niej, przystanąłem. Podała mi dziecię wołając gasnącym głosem:
 — Ratuj je! ocal od śmierci. Co wygłosiwszy, nie poruszała się więcej. Umarła!
 Bezwiednie, ująłem tego malca na ręce. Nie można go było przecież zostawić na martwem ciele matki? Nie! to byłoby nazbyt nikczemnem! Mówiłem sobie: „Trzeba to maleństwo uratować!... I przemykałem się jak chart, wśród