Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/265

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

żandarmeryi, prowadzące więźniów, a po za niemi jadące wozy pogrzebowe, napełnione trupami, zebranemi we wszystkich punktach, gdzie zacięcie srożyła się bitwa.
 Na rogu placu Woltera, Duplat miał podledz ostatecznemu badaniu.
 Biuro merostwa było strzeżone przez dwie kompanje linjowego wojska. Bagnety zdala połyskiwały.
 Wyczerpani znużeniem, złamani straszliwą walką trwającą od tygodnia, ukazywały się blade wychudzone oblicza żołnierzy, zakurzone prochem.
 W ubraniach błotem zbryzganych, bronią do nogi spuszczoną, niektórzy z nich stojąc, lub wsparłszy się na armacie, drzemali, inni obozowali na chodnikach, gotując sobie pożywienie.
 W rowach, leżały kupami nagromadzone mundury kommunistów, płaszcze, czapki, połamane szpady, bagnety, poskręcane armaty.
 Dalej nieco widać było stosy trupów jakich pogrzebowe wozy niezdążyły zabrać jeszcze, trupów z roztrzaskanemi głowami, na wskroś przebitemi piersiami, krwią zaczernionemi.
 Przy tych trupach, stały gromady płaczących kobiet, młodych dziewcząt i dzieci. Stali mieszczanie, kupcy i urzędnicy.
 Kobiety dążyły do merostwa, prosić o pomoc o udzielenie chleba, ponieważ ich mężowie i bracia zniknęli przyaresztowani, lub zmarli być może.
 Duplat, uczuł dreszcz, przebiegający mu po ciele.
 — Czyliż nie dążę dobrowolnie myślał w paszczę wilka? Cofać się jednak było zapóźno.
 Szedł dalej, usiłując okazać się spokojnym i przybył wreszcie na dziedziniec merostwa.
 Podwórze zapełnione było wojskiem, na wschodach uwijali się strażnicy miejscy i policyjni agenci w mieszczańskich przebraniach.
 Przechodzono, wracano, potrącając się wzajem, wszędzie panował ruch gorączkowy.
 Duplat powtarzał sobie dla dodania odwagi.
 — Idźmy! Kto nic nie ryzykuje, nic niema!
 Przy wejściu do biura, zatrzymano go.