Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/174

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Całe to zbiorowisko, chodziło, paliło tytuń, krzyczało, dyskutowało nad wypadkami dnia i rezultatami potyczki stoczonej z wojskiem w Wersalu.
 Tłumy szpiegów krążyły pośród nich, nasłuchując pilnie i zbierając wygłoszone zdania.
 W chwili, gdy Serwacy Duplat wchodził do merostwa, jakiś mężczyzna za pomocą kułaków wymierzanych tłumowi rękoma, usiłował torować sobie drogę ku wschodom, znajdującym się wprost niego
 Mężczyzna ów wygolony, bez zarostu, mógł mieć lat trzydzieści. W bawełnianej błękitnej bluzie, burką odziany, miał na głowie płaski pilśniowy kapelusz z szerokiemi brzegami, a w prawej ręce trzymał gruba pałkę drewnianą.
 Można go było wziąść tak dobrze za jakiego wieśniaka z okolic Paryża, jak za ogrodnika, lub właściciela winnic z Argenteuil. Powracał z bióra zajętego przez delegatów Komitetu centralnego, gdzie jak mówiliśmy, czuwano dniem i nocą, zmieniając się kolejno, w oczekiwaniu na instrukcye drugiego Komitetu, osadzonego w ratuszu.
 — Jak się masz! — zawołał, chwytając za rękę Duplat’a — spotykamy się nareszcie.
 Były sierżant chciał mu się wymknąć.
 — Niezatrzymuj mnie, Merlin! — odpowiedział — idę do biura w bardzo ważnym i pilnym interesie.
 Merlin wszelako trzymał go silnie, a pochyliwszy się, wyszepnął cicho:
 — Ja również mam bardzo ważny i pilny interes, pilniejszy na pewno od twojej sprawy. Musisz mnie wysłuchać!
 — Później... później!... jestem bardzo zajęty.
 — Czem takiem?
 — Chce zesłać pewnego nicponia do Roquette!
 Merlin chwycił go za rękę.
 — Nie czyń tego! — wyszepnął tejemniczo.
 — Jakto... dla czego? Masz w tem widocznie jakieś wyrachowanie.
 — Niech Bóg uchowa! Ten hultaj zobelżył mnie... rozbroił... chciał mnie zabić.
 — Tem lepiej, że tego nie uczynił. Zawdzięczasz mu życie, a razem i korzystanie z pewnego świetnego interesu,