Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/114

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — A więc ja tobie też samą odpowiedź dać mogę. Zresztą, skoro nadejdzie chwila do wymarszu, będziesz o tem wiedział.
 — Radbym wiedzieć wcześniej, ponieważ chciałem się wydalić na kilka chwil.
 — Wydalić się?...
 — Cóż masz tak ważnego do załatwienia?
 — Chciałbym pójść do kościoła św. Ambrożego.
 — Ha! ha! do kościoła! — zaśmiał szyderczo Duplat. — Pan gwardzista chce otrzymać księże błogosławieństwo, za nim prusacy rozmiażdżą mu głowę!
 — Tak mi się podoba! Moje osobiste sprawy nie obchodzą nikogo! — odrzekl Paweł niecierpliwie.
 — Doprawdy? A więc i ja także robię co mi się podoba, a podoba mi się nie udzielić ci żądanego pozwolenia!
 Paweł pobladł z gniewu.
 — Odmawiasz więc, odmawiasz? — krzyknął podniesionym głosem.
 Gilbert Rollin stojący o kilka kroków od miejsca sprzeczki, odbierający raport od porucznika, obrócił się, usłyszawszy głośną zwadę między Duplat’em i Pawłem Rivat.
 — Co się stało? — zapytał.
 — O! nie na długo, upewniam.
 Sierżant chciał przemówić, lecz uprzedziła go Joanna, biegnąc ku kapitanowi.
 — Otóż o co chodzi, panie — mówiła, stając przed Gilbertem. — Mój mąż, Paweł Rivat, prosił sierżanta by mu pozwolił udać się na kilka minut do kościoła, zanim bataljon wyruszy w drogę. Sierżant Duplat odmówił pozwolenia, obrzucając go szyderstwem i obelgami. Każdy ma swoje wierzenia, panie. Wszak to nie przeszkadza nikomu? Mój mąż, udaje się na pole bitwy. Zanim stanie w ogniu, chciałam, aby wraz ze mną wysłuchał Mszy świętej w kościele, gdzie zaślubieni sobie zostaliśmy.
 — I gdzie bez wątpienia każecie ochrzcić malca, który już na świat wygląda zaśmiał się szyderczo Duplat, wskazując na poważną postać Joanny.
 — Nie do pana mówię, ale do kapitana, jako dowódzcy mojego męża. Milczeć więc proszę — zawołała młoda kobieta, obrzucając sierżanta wzgardliwem spojrzeniem.