darzyków; dzieci skreślały na nich dzień, który już minął. — „I znowu o jeden dzień mniej“. — Ma podwórzu leżały stosy desek, przygotowanych na budowę estrady; trzepano fotele i dywany... O karności i porządnej pracy nie było już mowy. Tylko figle i nienawiść do „belfra“ nie ustały aż do samego końca.
Wreszcie nadszedł ów tyle upragniony dzień. W samą porę: czułem, że dłużej żadną miarą nie wytrzymam.
Rozdanie nagród odbywało się na moim dziedzińcu średniego oddziału. Dotąd stoi mi jeszcze przed oczyma pasiasty namiot pośrodku; mury, przybrane białą draperją, zielone drzewa, przystrojone różnobarwnemi chorągiewkami, a pod niemi — tłum biretów, kasków, pióropuszów, czapek, cylindrów, kapotek, kwiatów, pomponów, wstęg, piór! W głębi estrada, na której usadowiły się władze szkolne w wielkich karmazynowych, aksamitem obitych, fotelach... O, ta estrada! wobec niej człowiek wydawał się sam sobie taki maleńki! A jakąż to powagą i lekceważeniem przyoblekała ona twarze tych, co na niej zasiedli! Żaden z tych panów nie miał już swojego zwykłego wyglądu.
Ksiądz Germane był również na estradzie, ale wyglądał tak, jakgdyby wcale nie zdawał sobie z tego sprawy. Rozparty w fotelu, odrzucił wtył głowę i z roztargnieniem słuchał swojego sąsiada; oczyma zaś zdawał się śledzić niewidzialne obłoki dymu nieistniejącej jakiejś fajki.
U stóp estrady — orkiestra: połyskujące w słońcu
Page:PL A Daudet Mały.djvu/81
Appearance
This page has not been proofread.