Jump to content

Page:PL A Daudet Mały.djvu/175

From Wikisource
This page has not been proofread.



IV
Dyskusja budżetowa

 Dnia tego niejeden paryżanin opowiadał zapewnie, powróciwszy wieczorem do domu na kolację: — „Widziałem dziś na ulicy bardzo dziwnego jegomościa“. — To pewna, że swoją osobą Mały musiał wywoływać komiczne wrażenie: włosy za długie, ineksprymable za krótkie, na nogach kalosze, a do tego, chód, pełen powagi, jak zazwyczaj u ludzi zbyt małego wzrostu.
 Był to jeden z tych dni, jakie zdarzają się pod koniec zimy, ciepły i słoneczny. W Paryżu dni takie bardziej tchną wiosną od samej wiosny. Na ulicach było pełno ludzi. Trochę oszołomiony ruchem, przesuwałem się nieśmiało wzdłuż domów. Gdy mnie potrącano, mówiłem zawstydzony: — „Przepraszam!“ — i czerwieniłem się po uszy. Za nic na świecie nie odważyłbym się zatrzymać przed wystawą ani zapytać o drogę. Szedłem jedną ulicą, potem drugą, wciąż prosto przed siebie. Ludzie przyglądali mi się, co onieśmielało mnie jeszcze bardziej. Niejeden odwracał się za mną, w oczach innych dostrzegałem uśmiechy; raz dosłyszałem, jak jakaś kobieta odezwała się do drugiej: — „Popatrzno na tego tam“. — Omal, że się nie zachwiałem... Najwięcej jednak ze wszystkiego krępowały mnie badawcze spojrzenia stójkowych. Na