daleko straszniejszy, niż poprzedni. Z początku próbowałem się bronić. Spędzałem całe wieczory w kuchni: ze świecą w jednem ręku, ze szczotką — w drugiem, walcząc, jak lew, i wylewając przytem naturalnie potoki łez. Na nieszczęścia byłem sam jeden i choć wytężałem wszystkie siły, nie było to już to samo, co za czasów Anny. Zresztą, i karaluchy przybywały też w znacznie liczniejszych zastępach. Jestem przekonany, że do oblężenia stanęły wszystkie, ile ich tylko było w Lionie, a Bóg wie, że ich tam nie brak, w tem wielkiem wilgotnem mieścisku. Aż czarno było od nich w kuchni — musiałem z niej rejterować. Czasami przyglądałem im się tylko z trwogą przez dziurkę od klucza. Były ich tam miljardy!... Myślisz może, że to przeklęte robactwo zadowolniło się kuchnią? No, to nie znasz wcale tych mieszkańców północy! Rozłazi się to wszędzie! Z kuchni, mimo drzwi i zasów, dostały się do jadalni, w której urządziłem sobie posłanie. Przeniosłem się do sklepu, potem — do salonu.
Śmiejesz się, doskonale! chciałbym cię widzieć na mojem miejscu! Wypierając mnie tak z pokoju do pokoju, karaluchy zapędziły mnie wreszcie do naszego dawnego pokoiku na końcu korytarza. Tam pozostawiły mnie w spokoju przez dwa czy trzy dni, aż nagle obudziwszy się pewnego ranka, ujrzałam, jak setka tych piechurów wspinała się po szczotce, gdy tymczasem drugi oddział zmierzał w porządku wprost do mojego łóżka; pozbawiony ostatniego oręża, oblegany w ostatniej mojej reducie byłem zmuszony ustąpić. Porzuciłem na pastwę losu materac, krzesło i szczotkę i wy-
Page:PL A Daudet Mały.djvu/151
Appearance
This page has not been proofread.