w tem miejscu i przez pewien czas nie słyszałem nic więcej ani o Cecylji, ani o jej wysokiej pozycji światowej.
W dniu tym, a było to osiemnastego lutego, spadł nocą wielki śnieg — uczniowie nie mogli się bawić na dziedzińcach. Po rannej nauce stłoczono ich wszystkich razem do sali rekreacyjnej, gdzie mieli w zaciszu oczekiwać rozpoczęcia lekcyj.
Na sali dyżurowałem ja.
Tak nazwana sala rekreacyjna była to hala gimnastyczna dawnej szkoły morskiej. Wyobraźcie sobie cztery nagie ściany z okratowanemi okienkami; gdzie niegdzie klamry napółpowyrywane, ślady drabinek i bujający się na długiej linie, przyczepionej do głównej belki stropu, żelazny pierścień.
Dzieci, zdaje sią, czuły się tam doskonale; biegały z krzykiem dokoła ścian, wznosząc tumany kurzu. Niektórzy chłopcy starali się uchwycić pierścień, inni, uwiesiwszy się na nim, wydawali przeraźliwe okrzyki; kilku spokojniejszych jadło śniadanie przy oknie, spoglądając na śnieg, zaścielający ulice, i na uzbrojonych w łopaty robotników, którzy go wywozili w głębokich wozach.
Ja tego całego gwaru nie słyszałem wcale.
Stojąc nauboczu ze łzami w oczach, odczytywałem tylko co otrzymany list; dzieci mogły były roznieść dom cały, a byłbym tego nie zauważył. List