Page:Nałkowska - Książę.djvu/69

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
61
 
 

wany — I to słowo na ustach zamarłe — I tak mijają lata...

...Człowiek zły — obojętny — mądry. Wytworny i zimny, jak odłam lodu. A jednak... Przez tęczową mgłę tych lat, bezmiary, pustynie, oceany wrażeń, męki rozkoszy, uciech, tryumfów, odrętwień letargicznych, rosnącej i dziwiącej sławy, zwycięstw smutnych i radosnych, sielanek i rapsodów — wszystkiego, wszystkiego — czasami rzutem jednym wracam do tamtego, co mi się z pierwszym snem tak nierozłącznie związało. Wszystko to złudą było, ale jam wierzyła — i dzisiaj wierzę jeszcze, choć kłamstwem się stało — — — A gdy przypomnę sobie, mam plastyczną, malarską wizję młodości mojej — tego, co było przed całemi piętnastu laty, tego czegoś, co nie pomieści się w żadnej istniejącej na świecie formule — nietylko określeniu słownym, ale spojrzeniu, pomyśleniu, pojęciu, — tego czegoś, co jest w łące mokrej, jasnozielonej, w muzyce, dochodzącej z drugiego pokoju, w nocy letniej, czarnej, aksamitnej, w narkotyzującej woni kwiatów, rosnących w głębi chłodnego lasu, w balkonie, wychodzącym na ogród z drzewami kwitnącemi, — czegoś nieskończenie innego od małżeństwa, zabaw, pocałunków, sławy — — —

Obojańska nagle wstała, przeszła przez pokój, zatrzymała się przy oknie, odwrócona ode mnie. Mówiła prędko i szorstko.

— I pani myśli, wytworna, zakochana w sobie pani Alu —, że ja tak dla pani... Że ja tutaj... Że ja naprawdę panią jestem zachwycona... — Parsk-