Page:Nałkowska - Książę.djvu/34

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Wracałam z samotnego i smutnego spaceru. W dali — ponad tłumem — ujrzałam kołyszącą się, wydłużoną postać quasi kobiety w podłużnym męskim kapelusiku i burym saku. Z pod zmiętego rondka spojrzały na mnie szafirowe oczy Julki.

— Jaka śliczna jesteś! — powitała mię.

Była nadprogramowo wesoła. Szła żywo, stawiając ogromne kroki długiemi nogami. Włosy miała świeżo ostrzyżone, prawie à fleur de peau, głowę okrągłą, jak prawidłowa matematycznie kula. Wracała z lekcji i stos kajetów niosła pod pachą.

— Wiesz co, chodź dziś do mnie — rzekła. — Widzę, że jakieś smutne masz oczęta. Lalka wciąż się nudzi?

Skinęłam głową.

— To przyjdź. Mówiłaś, że ciekawa jesteś, jak wyglądają działacze. Pokażę ci jednego — chcesz? Zresztą — mam cię prócz tego o jedną rzecz poprosić.

Pożegnałyśmy się.

Gdy przyszłam do niej wieczorem, nie było tam jeszcze nikogo. Zapytałam, co chciała mi powiedzieć. Uczyniła minę poważną.

— Kochana Alu — rzekła — dotąd nie mówi-