Page:Nałkowska - Książę.djvu/21

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Czyżbym zanadto kochała życie, czyżbym naprawdę zanadto kochała życie?... Tak zdaje ci się, dobra, brzydka, poetyczna Julko.

Nie można chyba kochać, tak gruntownie i zasadniczo pogardzając.

Wiem, że to nieciekawe i wogóle bardzo tanie, więc nigdy tego nie mówię przed ludźmi. Ale pogardzam życiem. I jest mi ono bezkreśnie puste i nudne.

Tak, tak — głęboko tam wstręt mam do tego wesołego tańca na zielonej, oblanej słońcem łące, — gdy wszędzie nad horyzontem czarne chmury, ciężkie chmury tajemnicy i śmierci. Widzę przecież to wszystko i rozumiem.

Ale od tych, co tańczą, wesoło dłońmi zakrywając przed dalą rozbawione oczy — hedonosofistów, — mniej jeszcze lubię tych, co do sakw żebraczych zbierają dobro życia, by się tam zamieniło w cnoty przezwyciężeń, w złote krążki, za które kupić można tryumfy i zbawienie wieczne wszelkich odmian.

A od tych mniej jeszcze lubię takich, co z maską tragiczną na twarzy, w płaszczu proroków biją oszalałemi dłońmi w bramę kamienną wiedzy, za którą