Page:Nałkowska - Książę.djvu/209

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
201
 


I gdy po długiej, wielogodzinnej jeździe pośród równin łąk bladozielonych i malachitowych runi żytnich, zbliżaliśmy się do nieznanego, jak przyszłość kuszącego i tajemniczego miasta, gdy w tłumie nieznanych ludzi ujrzałam w białym blasku lamp oczekującego nas na peronie Księcia, zawołałam nagle:

— Julko, jaka ja będę szczęśliwa!

A ona objęła mię ręką, wolną od dźwiganej już walizy, pocałowała szybko — i cicho, tajemniczo prawie powiedziała:

— To nie jest szczęście, Alu, — to nie jest szczęście...

Pociąg zatrzymał się z gwizdem sygnałów i łoskotem. Prawie jednocześnie ujrzałam tuż przy sobie Księcia. Pierwszym porywem wiedziona chciałam rzucić się do niego, wyciągnąć obie ręce — lecz zesztywniałam nagle, skrępowana większym od radości zawstydzeniem.

W tym momencie, gdy w oczy jego spojrzałam, przypomniał mi się tak wyraźnie, że wprost fizycznie, czar niewypowiedziany tej nocy jedynej, nocy wyznania i pożegnania. Na piersi spadła mi duszność i słodycz nieogarniona. Ze spuszczonemi oczyma, z zasłoną rumieńców na twarzy, wyrzekłam gorącemi wargami:

— Dobry wieczór panu...

Za ręce prowadził mię przez cień wagonu i za innemi pomógł zejść ze stopni.

Przed dworcem rozdzieliliśmy się. Moi towarzy-