Page:Nałkowska - Książę.djvu/164

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
156
 
 

wolne miejsce naprzeciwko mnie. Ludzi pełno — i nie mogę go ani przywitać, ani dowiedzieć się —

— Co wy mówicie? puścili go?

— Gdzież tam? — poprostu uciekł, właściwie uwolnili go podstępem — — I ten człowiek zamiast odrazu za granicę...

Roześmiały się obie śmiechem półgłośnym, pełnym naiwnie tryumfalnej, biednej, przyczajonej radości.

— To doskonałe — powtarzała Julka.

Teresa ciągnęła dalej:

— Pomyślcie tylko, co się we mnie działo, kiedy tak siedziałam naprzeciw niego... Od czasu do czasu tylko — żeby nie zwrócić uwagi — patrzyliśmy na siebie... Przecież i jego cały rok nie widziałam... Dopiero po jakich dwuch godzinach, kiedy z tego przedziału wszyscy wysiedli, mogliśmy się przywitać i rozgadać. Taki zbieg okoliczności! Przyjechaliśmy tu razem, właśnie wczoraj. Wy wiecie, co jemu grozi. I ten jedzie tu prosto, jak w paszczę. Powiada, że ma tu jak najlepszą opinję i pod tym nazwiskiem jest bezpieczny. Zgolił tylko brodę po dawnemu — i z dobrą miną spaceruje po mieście —

— To jest zupełnie wyjątkowy człowiek — zadecydowała Julka.

O Janie nie mówiłyśmy ani słowa, chociaż wszystkie trzy myślałyśmy o nim. Po chwili ożywienia i pozornej wesołości zasunęły się pomiędzy nami jakieś przegrody niezwalczone.

— Pani nie zna Księcia? — zapytała mnie Teresa, głęboko zamyślona o czym innym.