smutniejsze były sny ziszczone. — Ach — ten sen ostatni to nie był sen o szczęściu — kłamałam przecież. To był sen o czymś tak ogromnym, że zamykał w sobie szczęście i nieszczęście — i wznosił się nad niemi, jak morze nieskończone nad małemi muszlami dna. To nie był sen o słońcu. Słońce i noc zawierały się w moim śnie. Ani sen o dobru, ani o pięknie... To był sen o wszystkim. — I oto przez oczy jego miłosne ujrzałam nakoniec ten kraj — tę nieskończoność i ogrom mego snu, ten półmrok świetlisty bez gwiazd i bez słońca, ten patos najwyższy i egzaltację, która cały ogień zabrała memu sercu, to wszystko — ziszczone. Rozumie pani? — to ziszczone, dzięki snowi o czym możliwością było jeszcze moje życie. — I uczułam trwogę obłąkaną i wiem teraz dla czego...
Zbliżyła się i nachyliła ku mnie. W oczach jej tętniał strach...
— Pani Alu — a gdyby i to jedyne, to ostatnie, o czym sen — — Gdyby i to — ziszczone — meteor — blask — lot — dziw — — Boże! Gdyby i to także okazało się tylko humbugiem — ?
Milczałam.
— Sen jest świętością. Niewolno oddawać go — nawet za ziszczenie —
Nagle uśmiechnęła się.
— Odniosłam ostatnie smutne zwycięstwo: nie pojadę... Teraz zaś — —
Wyjęła z biurka mały, czarny rewolwer i przyłożyła lufę do serca, patrząc mi w oczy.