Zienowicz malował ironicznie smutne losy literatury epok rewolucyjnych.
— I u nas będzie tak samo. Panowie jesteście tacy bezwzględni — z łaskawą żartobliwością zwrócił się do Jana. — Wyobrażam sobie już utwory tego typu. Powieść pod tytułem: „Ośmiogodzinny dzień roboczy“, sonet z odnośnikami w rodzaju: „Patrz Kapitał Marksa, tom I i t. d.“...
Jan śmiał się, jakby nie dostrzegając zaczepki. Na jego fanatycznej twarzy uśmiech wygląda tak, jakby sam swoją obecnością był zdziwiony.
— Wszystko, co dała lub nawet dać mogła rewolucja francuska, nie okupuje tej zbrodni, której dopuściła się względem poezji, zabijając Chénier’a. —
Comme un dernier rayon, comme un dernier zéphyre
Anime la fin d’un beau jour,
Au pied de l’échafaud j’essaye encore ma lyre —
— Zna pani ten jego cudny śpiew łabędzi — ? zwrócił się ku mnie.
Skinęłam głową, poddając się nieodpartemu urokowi jego kunsztownie modelowanego głosu.