Page:Nałkowska - Książę.djvu/103

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
95
 
 

ściągnięte, ale usta mi drżały. Powolny, ciemny rumieniec męki występował mi na policzki.

Gdybym była w owym momencie wyczuła w nim jedno załamanie woli i spokoju, jeden odcień tego trwożnego zuchwalstwa, które daje mężczyźnie poryw krwi — umiałabym przeciwstawić mu chłód i nierozumienie, a nawet niezadowolenie. Ale Zienowicz był zupełnie spokojny, tym razem nie stracił ani na chwilę panowania nad sobą, którego ja już nie miałam.

Usuwałam się niepostrzeżenie przed jego dotknięciem, ale nie miałam odwagi ręką odepchnąć jego ręki.

Świadomość zalała mi ogromna, przezroczysta fala, jakby dokądś wyraźnie dążąca. Nagle opuściła mię wszelka siła. Rękami zakryłam oczy i w poczuciu, że tak właśnie być powinno, rzekłam z wysiłkiem:

— Och Boże — dla czego pan mię tak męczy?

Przez chwilę słyszałam tylko łomot pulsów w skroniach. A później głos jego — tuż nad ustami:

— Pani mnie kocha —

I te słowa jego odkryły mi nagle prawdę prostą i oczywistą, której jednak dotąd nawet nie podejrzewałam. — Tak — to właśnie jest miłość. Że też ja dotąd nie domyśliłam się tego — —

Pozwoliłam mu całować usta i dłonią atłasową gładzić mię po karku. Drżałam i wiłam mu się w rękach — napół przytomna z rozkoszy i lęku.