Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/80

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 70 —


— Bóg mi to z ochotą przebaczy. Dawaj pan czek.

O, malarzu kochany! widziałeś człowieka, podpisującego wyrok śmierci na siebie? Szkoda, zrozumiałbyś, jak wydawca podpisuje czek.

Widziałeś, jak człowiek, zaprzedający duszę, podpisuje się krwią? Szkoda, byłbyś zrozumiał... Każda litera jest paralitycznie skrzywiona, a każda cyfra wygląda jak człowiek, chory na skręt kiszek, każde zero wygląda jak rozpacz, każda ósemka, jak załamane w bólu ręce.

Można jednakże zacnemu wydawcy osłodzić tę straszną chwilę, kiedy mu się powie:

— Dziękuję panu tymczasem, bo za tydzień zatelegrafuję znowu po pieniądze.

Wtedy można już wyjść bez pożegnania, gdyż wydawca leży zemdlony i długo, długo się nie rusza. I wcale słusznie, gdyż dla wszystkich polskich księgarzy, ludzi skądinąd niesłychanie szanownych, jest to pozycja najodpowiedniejsza.

Tego samego zdania był Ignacy Nikorowicz, nasz grzeczny przyjaciel, którego zastałem we Wiedniu, pogrążonego nad pisaniem trzeciego aktu nowej komedji. Zacny ten pisarz, jeśli na ulicy spotka własną biedę, starą damę, mocno do niego przywiązaną, kłania się uprzejmie. Grzeczny autor „Gołębnika“ jest bywalcem Riviery, to też, wsadzając mnie do wagonu, powiada:

— Przy trzecim stole w prawej sali ruleta jest zepsuta, co wtorku i soboty wychodzi trzynastka. Przy pierwszym stole na lewo dwadzie-