Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/66

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 56 —

zykalności włoskiej, wojsko z najeżonemi bagnetami otoczyło amfiteatr, ze względu na to, że dobrze wymierzone uderzenie kolbą w brzuch doprowadza stanowczo do przytomności. Takich jednak uderzeń trzebaby było z pięćdziesiąt tysięcy, na taką bowiem cyfrę oszacowały pisma włoskie owych muzykalnych ludzi. Możesz sobie tedy wyobrazić, najmilszy Boyu, jakiej trzeba było zapamiętałości, aby, kopiąc, szczypiąc, wierzgając i klnąc we wszystkich językach, dojść do amfiteatru. Zupełnie tak się szło tamtędy, jak przez gromadę przyjaciół z literatury do wnętrza literackiej świątyni, wiadomo zaś, że brat literat nie życzy nigdy: obyś zginął! — lecz: obyś konał sto lat!

Kiedy się morze rozigra, a mocno zirytuje, zapieni i posinieje z gniewu i zacznie mruczeć głucho, jakby z tajoną złością; kiedy się z wiatrem porwawszy za włosy, tarzać poczną i przewalać po topieli, a fale szemrzą z trwogi, na tę bitwę patrząc; kiedy morze, dostrzegłszy okręt w oddali, syknie z gniewu, potem, ciężko dysząc, gna po odmęcie i rzęzi z wściekłości, — takie same usłyszysz głosy, wszedłszy do wnętrza tego straszliwego, kamiennego kotła, w którym się kąpała we krwi rzymska dusza.

Och, co za widok!