Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/64

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 54 —

zarys skrzydlatego lwa, lecz straszny cień młodej, długowłosej głowy Korsykanina...

Gdzieżeś jest Colleoni!?

Mroźny wiew, jak dreszcz lęku przebiegł po kanałach i cisza jęknęła cicho bulgotem wody; przyczaiła się noc, czarnym okryta płaszczem i, szeroko otwartemi patrząc oczyma, bardzo cierpi tem milczącem cierpieniem, które napróżno wielką wrzawą stara się Wenecja spłoszyć, jak złego ptaka tysiącem lamp kolorowych, burzą fajerwerków i śpiewaniem na gondolach. Trwa krótko wspaniałość sztucznego ognia, a śpiew jest ochrypły. Wielka łódź naprzeciwko pałacu dożów tryska w niebo tysiącem rakiet, słupami ognia, wśród wrzawy i huku. Cudnie barwione gwiazdy lecą w topiel, jak łzy, tłum się dziwi i klaszcze, a morze ocieka złotem i krwią. A za chwilę noc jeszcze jest ciemniejsza i melancholija jeszcze cichsza, chociaż księżyc, dobry, stary pocieszyciel smutnych, w samą się zjawił porę i smutnym dzieciom stare odnawia zabawki, oczyszcza ze śniedzi marmurowe koronki, złoci ołowiane szyby okien, prostuje pochyłe wieże, rozczesuje grzywę lwu na kolumnie i orle gładzi mu skrzydła, opowiada zaułkom, co się dzieje na morzu, odwiedza sieroce drzewa, zamknięte w więzieniu murów, łachmany lazzaronów w złocistą zmienia lamę, niepokoi cztery na kościele rumaki, tak, że się im szyje prężą i rozdymają nozdrza; zasię potem, stanąwszy w ulubionem swem miejscu, nad kopułą Santa Maria della Salute, uśmiecha się dobrym uśmie-