Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/53

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 43 —

czyło w przepaść, albo nie padło w morze na widok tego anatomicznego muzeum. Spojrzyj tylko, jeśli znosisz potworne widoki: idzie dama; może ma sto lat, może trzysta, taka stara Campanilla. Nie jest to grzech, jeśli kto jest stary, jednakże ten stary wenecki pałac wdział na siebie białe trykoty i, odsłoniwszy cielska, ile tylko policyjnie można, przechadza się po plaży i zawraca oczyma, które widziały narodziny ziemi. Tuż za nią stąpa inna, tak zaś stąpa lekko, jak słoń Hati u Kiplinga; nogi jej przypominaja bilard, ramiona maczugi, nos zasię morską latarnię, ona zaś, wstążeczki wplótłszy we włoski i powiesiwszy na szyi wielki brylant, patrzy znudzona naokół, jak Wenus z morskiej, urodzona piany i bardzo, bardzo jest smutna. Ma to i swoją dobrą stronę, kiedy bowiem taka wlezie w wodę, najstraszliwszy rekin ucieknie na pełne morze i tylko lwowskie adwokaty zostaną w basenie.

„Wey trafiają się niektóre między temi“ (tak mówisz za Brantomem), które groźniejsze jeszcze są i sroższe; legną sobie na piasku, który wiele zniesie i, grzejąc swoje członki, przypominające dostatek rzeźni, wiodą inteligentne rozmowy.

— Czy pani widzi tego Anglika, który jest taki opalony? Śliczny chłopiec. To jest mój typ.

— On nie jest Anglik, tylko jest z Radomia, ale ma ładną talję.

— Co też pani mówi?

— Słowo honoru pani daję. Niech pani zakryje nogi, to go pani przedstawię.