Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/40

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 30 —

drga w głębi. Ktoś z nas krzyknął głośno, a echo mu odbrzmiało w wąskiej czeluści groty, gdzie zielonawy odblask się kończy i gdzie się zaczyna wieczysty mrok, pełen niesamowitego szumu; kłębiąca się tam fala, uderzyła o kamienną zaporę i jęczy głuchą wściekłością.

Łódź, jak pływak rzeźki, wymknęła się z zielonej, przecudnej poświaty i wypłynęła na słońce; giętke wiosła wparły się w fale i rzuciły łódź naprzód ku innej znów grocie „brylantowej“, skąd ją poniosły do groty „Wszystkich świętych“.

Skalne odłamy zbiegły się w niej w jedną gromadę, podobne ludzkiej rzeszy; tu rozpoznasz sylwety klęczącej niewiasty, ówdzie tajemnicza postać kamienna legła, jakby snem zdjęta. „Wszyscy święci“ śpią snem kamiennym, ukołysani pluskiem fali, która tu węszy niespokojna. Zdjął nas lęk prawie że nabożny, który podniecił jeszcze nasz sternik, obwieściwszy uroczyście:

— Na głowach „Wszystkich Świętych" turyści jedzą zwykle śniadanie!...

Sternik zrobił za chwilę minę ważną; chce nas najwidoczniej przerazić, bowiem głosem brzuchomówcy obwieszcza:

— Grotta degli canoni!

Strach! Jest to grota, w której ma się słyszeć straszliwy huk armat; coś niecoś tam strzelało w gardzieli groty, ale nie tak znów strasznie, widocznie dlatego, że teraz niema sezonu.

Płyniemy przeto do groty lazurowej.

To się łatwo mówi, ale nie tak łatwo się