Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/38

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



II.

Przyjaciel nasz, signor Salvatore Cosentino, z zawodu rybak, z przekonań „socjalista klerykalny“ i zagorzały przytem wróg papieża — przekonał nas, że należy opłynąć Capri dookoła na jego „morskiej pławaczce“, tak przestronnej, jak wanna. Wziąwszy tedy na zapas kilka bohaterskich min, płyniemy wzdłuż potwornych skał kaprejskich, zezem tylko patrząc na olbrzymie głazy, które wiszą nad naszemi głowami; zdaje się nam, że trzeba tylko lekkiego podmuchu, aby taki kamyk, ważący mniej więcej tyle, co dowcip z polskiego kabaretu, spadł w morze. Pan Bóg jednakże łaskaw i chowa te sensacje dla kogoś, co po nas tędy płynąć będzie.

Pod nami przeczysta głębia, zachłanna i uwodząca; fala z tej strony wyspy spokojna i cicha. Przed nami sterczy z morza głaz, na którym śpiewały syreny, które się swego czasu uwzięły na Odyseusza. Niestety, nie zachował się żaden konkretny ślad tej awantury, ani nawet syrenia podwiązka. Wiosła rzucają na falę tysiące skrzących kropel, zmącony lazur wody przybiera zimny kolor marmuru, porżniętego żyłami; drogę nam