Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/18

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 8 —

Otello, zanim zadusi Desdemonę, jak gabinet, który ma upaść. To się nie skończy na niczem, w kinematografie raz tak samo kołysał się „Expres nr. 27“ i co się z nim stało? Wszystko poszło w drzazgi, 121 trupów, 207 rannych, ocalał tylko on i ona.

W takich chwilach przezorność nie zawadzi, dobrze jest zresztą rozprawiać o sprawach obojętnych. Pytam tedy przyjaciela:

— Ileby ci, mój drogi, zapłaciła kolej za zdruzgotanie obu nóg i za złamanie stosu pacierzowego?

Zdaje mi się, że rzucił we mnie walizką, co jest najlepszym dowodem, jak bardzo byliśmy wszyscy zdenerwowani.

Poderwał się w tej chwili nieszczęsny pociąg, jakby mu wyrwali ząb; zatrzeszczał niesamowicie, zrobił jeszcze krok, jak zastrzelony na scenie aktor, potem legł, ciężko dysząc, jak długi, jak zmęczony gonitwą ogar legnie nad kałużą i chłepce wodę, tak oto ta żmija, kopcąca z pyska, wyciągnęła się nad wodą.

— Woda! woda! — krzyknął cały pociąg.

Siedzący w bocianiem gnieździe na okręcie Kolumba żeglarz, nie wył z takiem przejęciem swego „ziemia! ziemia!“ – z jakiem my wszyscy zaczęliśmy jęczeć: woda! woda!

Woda przed nami, za nami, pod nami i nad nami.

— Krzyknijże teraz swoje „Alleluja!“ zbój-