Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/161

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 151 —

choćby zacząć operę od końca, bo by nieboszczyki nie mogły śpiewać.

W zasobnym w urządzenia i rekwizyty teatrze zakopiańskim, możnaby jeszcze jako tako wyśpiewać „Halkę“: góry są, można autentycznie zrobić „ej, dudarzu, smętnie gracie“, bohaterek zaś, panienek z dzieckiem, znalazłoby się coś nie coś. O zacnego Jontka byłoby trudniej, bo bestja strasznie zmądrzał i ma teraz dorożkę, na której robi doskonałe interesy. Piękność jednak i wspaniałość dawnych czasów można jeszcze ujrzeć w Zakopanem — na scenie. Wystawiali na niej w ostatnich czasach niebywałe dzieło sceniczne p. t. „Jak czarownice pasowały Janosika na zbójnika“. Już dlatego trzeba sztukę osądzić łagodnie, że zwykle kobiety, sztuki piszące, przypominają z wejrzenia makbetowe czarownice, tę zaś napisało śliczne dziewczątko, które się zowie panna Helena Rojówna; sztuka wprawdzie nie jest taka ładna, jak autorka, ale niezawsze dziecko podobne jest do matki, czasem też do paru innych ludzi. Grają ją jednak górale tak pomysłowo, że starają się być podobni do „prawdziwych“ aktorów, co przyprawia wprawdzie o furję, o ile się zapłaciło za bilet. Uprzejmość jednakże biura koncertowego zapobiega temu, jeśli idzie o literaturę.

W pierwszym akcie Janosik natknął się na czarownicę, co się w Zakopanem często zdarza. Chytre baby odkryły w nim bystrem okiem zdolności złodziejskie, o co tam także nie trudno.