Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/158

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 148 —

przybitych do dwóch pni i śpiewa biedactwo w strasznym lesie, trzymając za rękę przyjaciółkę, która się od niej nie chce odczepić, bo się pewnie boi, żeby nie zbłądziła wśród trzech namalowanych drzew. Długo sobie o czemś mówią nawzajem, czego nikt nie rozumie i wracają do „przedsionka pałacu“.

Lecz — ha! — co to jest!? Piekło i zniszczenie, groza i śmierć!

To z poza „przedsionka pałacu“ wychodzi straszliwy hrabia Luna, straszny łajdak, bo już po zawinięciu płaszcza i po ruchach znać jasno, że ten człowiek narobi nieszczęścia. I on także śpiewa w lesie, bo i gdzież ma śpiewać? Ale niedoczekanie jego! „Zdaleka" słychać śpiew Trubadura, który także przychodzi do lasu, bo w Zakopanem najłatwiej — rzecz prosta, — o las. Hrabia się zaczyna ciskać i mówić Trubadurowi rzeczy zupełnie ordynarne, ale bez wielkiego przekonania, Trubadurem jest bowiem p. Ignacy Mann, który czuje za sobą rasową sympatję publiczności, więc się zirytował, długo próbował dobyć miecza, potem go dobył i napełniony wściekłością wybiegł za scenę, aby się bić z Hrabią, za kulisami jednak jest bardzo ciasno, więc się dlatego nie pozabijali.

To było bardzo ładne, ale nie rozczulajmy się, bo oto stara Cyganka siedzi przy ognisku w tym samym lesie, z którego w jednej ręce wynieśli przedsionek pałacu, razem z pałacem. Cyganka opowiada licznej bandzie cyganów i Trubadurowi