Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/128

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 118 —

to nie pozwoli. Dasz jedną literę za wiele, robi się zaraz awantura, wrzask, narzekania:

— Co to jest? — warczy zirytowana maszyna, proszę mi to wyjąć w tej chwili!

Wyjmujesz, dobrze, ale czasem człowiek się zirytuje i nie chce mu się ustępować przed kaprysem.

Maszyna mówi ci słodko:

— Nie chcesz braciaszku? Dobrze, próbuj pisać dalej.

Wtedy ci się już wszystkiego odechce; w maszynie robi się gwałt, taki gwałt, takie trzęsienie ziemi, takie dzwonienie i głuche dudnienie, równocześnie zaś żadne kółko się nie chce obrócić, że robisz, co tylko zechce, przepraszasz i przyrzekasz poprawę.

Czasem znowu maszyna nie jest w humorze; bardzo się jej nie podobała gęba przypadkowego „zecera“, albo nie godzi się z treścią artykułu. Narowi się jednem słowem. Ja tędy, ona tędy; kiedyś, poirytowana na mnie, żem zbyt koloryzował w nicejskim moim liście, starała się mnie powoli przywieść do obłędu.

Powiadam jej w naszym, dla nas dwojga tylko zrozumiałym języku:

— Kobieto, daj pokój, nie dość, że napisałem, jeszcze muszę składać...

Ona nic. Więc ja znowu:

— Com ci uczynił? Wypuśćże mi dwukropek, bo jakże zdanie będzie wyglądało?

Ona znowu nic...