Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/35

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 29 —

się pilnie przy śniadaniu i na chwilę zaniemówiła. Potem dopiero rzecze:

— Aleś ty zielony, nie daj Boże! A tobie co się stało?

Pan Kiercz coś bąknął.

— Żółć, czy co, na psa urok? — pytała żona.

— Źle spałem, — odrzekł pan Kiercz.

— Kolacja ci może zaszkodziła? Chlałeś po baraninie wodę, jakbyś węgiel miał w żołądku...

— Ech, nie, tylko widzisz, taki dziwny sen. Już ci mówiłem: z widelcem mi do oka! — pomyśl sobie...

— Rzeczywiście, także sen... Maryniu!

Przyszła Marynia, wielki tłómok, służąca wierna, pilna, pracowita, i bardzo pyskata.

— Słuchajno, Maryniu. Co to znaczy, kiedy się śni, że ktoś chce widelcem wydłubać oko?

Pan Kiercz był mocno niezadowolony, Marynia zaś długo, bardzo długo myślała.

— A widelec jaki był — srebrny?

— Jaki widelec, Pawełku?

Pan Kiercz począł sobie gwałtownie przypominać.

— Aha, srebrny!

— To źle! — rzekła Marysia.