Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/69

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
53
MISS ŚMIERĆ


Pełza powoli i cicho.

Rozlał się po twarzy, zgasił oczy.

Ciemno.

Miss Śmierć ziewnęła głośno w kącie.

— Wychodzisz?

— Nie.

— Przyjdzie kto?

— Przyjdzie.

— Ona?

— Która ona?

— Ta ze złotym zębem?

— Nie, ta z suchotami.

— Aaaa!

I wpatrzyła się w mrok.

Za chwilę słychać z kąta pokoju:

— Na coś ją wziął, na oczy?

— Nie.

— Na rozdęte nozdrza?

— Nie. Na hymny o śmierci.

Miss Śmierć przeciągnęła się na niedźwiedziej skórze z gracją nieporównaną.

— Mówiłam ci zawsze, że to najlepsze. Raz ci się tylko nie udało, bo zanim postanowiła przyjść, naprawdę umarła.

Zaczyna być duszno.

Kilka tuberoz już gnije, udusiwszy się własnym zapachem. Zapach ten kroplami się niemal sączy, jak żywica.

— Zapal świece. Zaczyna być nudno... Kiedyż przyjdzie?

— Niedługo.

Zapalił dwie świece z czerwonemi abażurami. Czerwone światło polało się z biurka, jak ciepła krew. Gracje na fryzie przymknęły oczy.

Io, schwytaną na gorącym uczynku, oblał czerwony z tego światła rumieniec.

Mrok chyłkiem wpełzł pod fotele, za firanki; niechętnie, ociągając się, właził w kąty, chował się za szerokie liście