Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/19

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
11
ANIOŁ


Kiedy go chłód nocy obudził, trąciwszy go mocnym dreszczem, Anioł otworzył krwią nabiegłe oczy; potem zasię, jakby nieprzytomny, powlókł się przed siebie, i tak się dowlókł aż do gościńca. Z odartych skrzydeł ociekała krew i sączyła się na proch ziemi.

Nogi się uginały pod nim, ale szedł wciąż przed siebie, słaniając się tak, jak kwiat umierający.

Kolana się ugięły i upadł; jęknął i podniósłszy się zapamiętany w bólu, szedł dalej. Stanął na jakiejś wyniosłości, zebrał wszystkie siły i zagryzłszy usta z bezmiernej męki, usiłował podlecieć. Zatrzepotał się tylko jak ptak trafiony z łuku i zwalił się ciężko na ziemię, brocząc krwią.

Kiedy go znaleziono rano na gościńcu i pokazano we wsi, zdumienie ludzkie nie miało granic.

— Kto to być może? — pytał sam siebie poczciwy proboszcz i po naradzie z gromadą ochrzcił przedewszystkiem nieszczęsnego Anioła, albowiem wyglądał niesamowicie. Po tem go posłali do szkoły.

Nie wychował się jednak dziwny Anioł i nigdy na ludzi nie wyszedł; mówił zawsze od rzeczy, ciągle spoglądał w niebo i oczy miał zawsze zamglone.