Page:Hrabia Emil.djvu/93

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

bni, niż niepodobni“, powiedziała raz Diana — małemi, poważnemi ustami naiwną myśl, która wtedy wydała mu się śliczna. Gdyż chciał właśnie, aby „więcej było rzeczy podobnych“...

Teraz nie mógł nie wiedzieć, że są tem zwłaszcza podobni, iż wynajdują i powiększają między sobą różnice, by uczuwać stąd nienawiść i węszyć wzajemnie swą krew.

— Więc ojczyzna — to istotne jest zło? — rozważał jakieś cudze, gotowe słowa. — Czy to najwyżej w świecie ludzkim, czy też raczej: najniżej tkwi ten instynkt człowieka, aby sporny pas graniczny stał się ukrainą jego państwa? Jakiego to jest porządku żądza i uczuciowa konieczność?

Źródłem międzynarodowych nienawiści, moralną bazą wojny jest interes, jest chciwość. Czy tak? A przecież wystarcza kilku formalności administracyjnych, aby wziąć najdalej idący udział we wszystkich możliwych dobrach cudzego państwa. Byłby to więc interes zbiorowy, coś, z punktu widzenia jednostki abstrakcyjnego zupełnie poprostu: interes cudzy. Pragnienie ostre, aby nigdy nie widziani, nieznajomi ludzie, mieszkający tu czy tam na pewnym obszarze, mieli prawo do swego (i mojego) języka, do swoich (i moich) bogów. I żeby po tym właśnie obszarze jeździć mogli bez zagranicznego paszportu.

I oto tak wątła dla jednostki dziedzina życia jest przecież dotąd najważniejszą dźwignią dziejów. Wszystko doniosłe w historji — to jest tylko to tymczasem. Wojna i pokój, zwycięstwo i przegrana — to jest dotąd największa objektywnie postać międzyludzkich stosunków. W zestawieniu z tem — zrealizowanie najwyższych swoich możliwości duchowych w przyjaźni z mędrcem, w miłości dla kobiety, w twórczości nawet — jest śmiesznie małe.

91