z północy, zamkniętą i strzeżoną, grzechoczącą klejnotami, pachnącą myrrhą i aloesem, zawsze gotową do pieszczot koloru ognia.
Chwila była zbyt piękna i zbyt krótka, aby nie stracić głowy. I Ephraïm przestał być ostrożny. Ów nieustający cień na jego życiu, odwieczny, kamienny mur rasy, odgradzający go od świata, zapadł się teraz cicho i nagle, rozszedł, jak dym. Ephraïm ze zdziwieniem czuł, że staje się kimś innym i nowym, że jest młody i zachwycony.
Zsunął się z ławki, by uklęknąć. Objął jej biodra, przyciskając głowę do jej kolan — gestem gwałtownym namiętnej, zaprzepaszczonej, szczęśliwej miłości.
— Przebacz mi, przebacz. Cały ten czas kochałem cię. Cierpiałem strasznie, upokorzony przez ciebie. Jestem na zawsze twój — Ado, panienko droga, księżniczko — —
Ada nerwowo wstała.
— Och, och, a teraz muszę już uciekać. Muszę. Ani chwili. — Przecież niechby tylko wrócili sami, bezemnie — — cóżby to było!
Śmiała się nerwowo i sucho, trochę zniecierpliwiona. Ephraïm zrozumiał. Nawet nie zapytał, kiedy ją zobaczy.
Oddała mu pobieżny pocałunek. Odeszła, rozsuwając jakieś gałęzie, jak fałdy kotary. Przekonała się z radością, że Aniela i Emil spacerują posłusznie, że więc wszystko się udało.
W najlepszym humorze, miękka i słodka, wróciła do reszty towarzystwa i wydała się całkowicie na pastwę ogorzałego hrabicza, szczęśliwego, że odzyskał