nowienie. Pochylił nisko głowę i krótko pocałował jej rękę. Więc jednak była bez rękawiczki. Pod gorącemi ustami uczuł chłód pierścionków.
Po obiedzie poszedł na górę, rzucił się na sofę i z oczami zamkniętemi marzył. Miał u siebie w pokoju te same małe, leśne, upajająco pachnące cyklameny.
Kochał ją bez miary, nad wszelkie słowo. Nie wiedział, że tak można kochać. Cofał teraz wszystko, co złego myślał o życiu, co złego myślał o sobie. Stał się miły dla siebie, odkąd ją kochał.
Rozpamiętywał teraz jej słowa. Niektóre skróty angielszczyzny wydały mu się po raz pierwszy czemś tajemnie czarownem. Powiedzenia prawie niemożliwe, prawie nie na serjo. Jak czasami mówią dzieci, które nie wszystkie słowa jeszcze wiedzą — Zadziwiała go jej powaga przy takiej pogodzie, przy niezmąconej równości usposobienia.
Pamiętał jedną chwilę. Mówiła coś nieważnego, ale i to było nad jego siły. Więc schylił głowę i na moment zasłonił twarz rękami. Tak zrobił w czasie rozmowy. I czuł płomienie na twarzy, gdy znów podniósł ją ku niej. Ona spojrzała uważnie — bronzowemi, jasno-bronzowemi oczami. Ale mówiła dalej zwyczajnie, wcale niezdziwiona.
Ach, jaka jest? Co myśli tam wewnątrz, poza słowami i wzrokiem?
Chciał, aby go tajemnie kochała już teraz — albo wcale. Nie takie szczęście zdobywa się sposobem codziennego trudu i starania.
Nie myślał o tem szczęściu, jako o rzeczywistej, możliwej prawdzie. Ale gdyby przyjść miało, gdyby