Page:Hrabia Emil.djvu/65

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

szyję, i czarnym ceratowym kapeluszu. Na lewym łokciu wisiał na grubej rączce parasol.

Podniosła znowu oczy, patrzące z nieumyślną słodyczą, i zaraz je przymknęła. Miał dziwne wrażenie — jakby zaczerwieniła się lekko. Po raz pierwszy widział dokładnie jej cerę, skórę obciągniętą szlachetnie na rysach twarzy, cokolwiek złotawą od nieznacznych piegów. Spuszczone rzęsy były wyraźnie bronzowe, nie czarne. Brwi też. — Stojąc blisko, znajdował się w sferze tego samego, wyraźnego, wiosennego zapachu, który już znał, który jakby wszystkiemi zmysłami umiał na pamięć.

Z drżeniem dokończył:

— I pani nie wyjeżdża?

— Nie. Dopiero za miesiąc.

Odetchnął spokojny. Ten czas wydał mu się wiecznością szczęścia. Nie śpiesząc się, kazał zapakować i odesłać swoje książki.

Obejrzał za jej zezwoleniem te, które wybrała.

Wyszli razem. Na chwilę, z radości, odzyskał nieco swobodę słów. Zapytał, czy wraca do domu i oznajmił, że ją odprowadzi. A gdy przystała, powiedział jeszcze, że korzystając ze złej pogody, pragnie ją odwiedzić. Czy wolno?

Nie zdziwiła się. Odpowiedziała krótko:

— Naturalnie.

Zapamiętał godzinę. Odchodził z nią ostrożnie i tajemnie, jak ze skarbem.

 

XII.

 

Nie poszedł zaraz nazajutrz. Nie chciał płoszyć ani jej, ani szczęścia. Miał przed sobą tyle czasu.

63