Page:Hrabia Emil.djvu/250

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Podlegał czarowi, który bije od mężnych, nieprzepartemu urokowi władzy. Uczucie dziwnej, zaszczytnej niewoli, z której nie pragnie się wyzwolenia...

— Oto jest człowiek, za którego z radością — umrę — pomyślał.

Ale rozumiał zarazem, że poniesienie śmierci jest zaledwie szczegółem, jednym przelotnym momentem ważniejszej ofiary.

W pewnej chwili powstał, uznając, że czas na przerwane wizyty. Uczucie wierności i czci przepełniało mu piersi.

— Byłbym szczęśliwy, — zaczął i nie umiał dokończyć. Zawstydził się rumieńca, który uczuł na twarzy.

Nawykł do maskowania uczuć, nie wiedział, jak się je wyraża.

— Chciałbym — poprawił się i znowu nie dokończył.

Sama ta myśl, że jedno słowo tego człowieka, że pochylenie głowy, zmarszczenie brwi — porusza sieć nici żelaznych, nierozerwalnych, związujących w jedno ich wszystkich...

Ukłonił się w milczeniu. Major podał mu rękę.

— Tak — powiedział. I uśmiechnął się.

A Emil zrozumiał, że on ani na chwilę nie wątpi o tem wszystkiem, co tak gorąco pragnął mu powiedzieć.

Zrozumiał, że nie można nic przyrzec, niczego przysiąc — bo wszystko już jest postanowione przez konieczność. Że wszystko największe, wszystko, co byłoby po nad siły — jest tylko obowiązkiem...