Page:Hrabia Emil.djvu/25

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Emilowi wiadoma była cała sprawa. Tak samo wiedział też, że gałęzie ścinał pastuch, że odchodził ciągle od koni dla budowy szałasu, a potem wracał, wskakiwał na jednego źrebca i z szalonemi okrzykami zaganiał do kupy rozpierzchłe zwierzęta.

Emil cierpiał piekielnie. Nie wie się, jak głęboko umieją cierpieć dzieci, nie pamięta. Chodził po placu przed pałacem, gdzie rosły brzegiem trawników niebieskie hortensje, wychylał się po za ogrodzenie, łamiąc miękie gałęzie caprifolium. W dali, na prawo, widział ruch w szuwarach, naginające się trawy. Widział stadninę, pasącą się bez nadzoru, a później galop pastucha. Słyszał jego krzyki zachrypłe, zwykłe po pastwiskach krzyki i złorzeczenia pasterzy. Czekał aż spędzi konie znów. Patrzył.

Szalał z męki. Marzył, jak o szczęściu, że oto przesadzi mur, że będzie miał odwagę rzucić się na białą, kamienistą drogę w głębi. Nie miał odwagi. Ach, umrzeć! Dlaczego jest w tem aż taki strach?

Cierpiał nie z miłości tylko. Cierpiał przez obrażoną dumę. Nie chcieli go do zabawy, nie zabrali. Wiedzieli naturalnie, że jego tropy ściągną tam zaraz nauczyciela albo guwernantki. Ale czuł, że nie zabraliby go i tak. Płakał trochę, ale zaraz przestał płakać — z gorzkiego wstydu.

Nie myślał o tem, co tam robili, wcale sobie tego nie wyobrażał. Nie wiedział, czy szałas jest już skończony. Mieli do niego później wejść, mieli tam niby mieszkać. Ale to wszystko jedno. To były drobne, nieważne szczegóły zabawy.

Ważne było, że tam są bez niego, że sami budują —

23