Page:Hrabia Emil.djvu/242

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

kiego rygoru i kontroli swego tematu, swego pierwotnego motywu — tego, o co się toczy. I tak właśnie powinno być. To jest zgodne z najgłębszym, drzemiącym u nas instynktem rasowym walki.

Szli kawałek wgłąb zarośli. Emil trzymał za uzdę oba konie i ciągnął je za sobą.

— Ja myślę, — mówiła Ada, — że człowiek dzielny, do głębi serca mężny, rasowy, ten walczy w chwili uniesienia bojowego jednakowo, — czy broni granic swej ojczyzny, czy też na krańcach Afryki sieje zniszczenie, mordując i w zgliszcza zmieniając kwitnące cudze kolonje. Walka — to jest powołanie. Człowiek waleczny rabuje nie dla łupu, zabija nie dla jakiejś korzyści — choćby najwyższego porządku, nie dla sławy ani pochwały wodza, i — teraz niechaj się pan zgorszy — nie dla ojczyzny. Wojna dla człowieka rasy jest czemś bezinteresownem zupełnie, jest grą wesołą, radością w sobie i dla siebie, cudowną zabawą w śmierć.

Emil nie odpowiadał. Myślał nad jej słowami i bronił się przed ich sensem.

— I takim właśnie, rasowym człowiekiem walki, był Justyn. Tylko nie chciał w to uwierzyć, nie chciał nawet o tem się dowiedzieć... Takich pewno jest wielu między wami.

Emil myślał: tak nie powinno być. Czyżby to znaczyło, że tak jest? Prawidłowa, klasyczna walka odbywa się o nic — to jest prawda. W chwilach największych — nie pamięta się o hasłach. Gdy jest dobrze, gdy robota wojenna idzie sprawnie i pomyślnie — ojczyzny niema. Zjawia się, kiedy jest potrzebna, — jako bodziec i ostroga, wreszcie — może — jako usprawiedliwienie.

— Och! — krzyknęła nagle Ada.

240