Page:Hrabia Emil.djvu/239

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

myślał też, że Ada wydaje mu się daleko ważniejsza tu, na wojnie, niżeli była w Kluwieńcach i Skalicznie, gdzie jej nie lubił i nawet unikał.

Wyjechali z podwórza na wiejską drogę, piaszczystą, wysadzoną zrzadka karłowatemi wierzbami i dzikim agrestem. Chłód pachnący ostro i wilgotny kładł się tu i owdzie, widomy i błękitny, jak cień. Zapach skóry na uprzęży i zapach żywych koni mieszał się z rzeźwą wonią wiosennej ziemi.

Od strony linji zaczęły już pohukiwać pojedyńcze strzały. Wkrótce wyjechali za wieś, przebyli most na rzece, budowany niedawno przez saperów i wjechali na groblę, wiodącą w lasy i bagna. Konie roztropnie biegły po drodze, układanej z pni sosnowych poprzez grząskie bagna tych okolic. Ich kopyta, starannie wyszorowane szczotką ryżową, były unurzane w błocie i pryskały niem na wszystkie strony, chlapiąc czystą, lśniącą od szczotek sierść nóg i brzucha.

Zmierzch zimny i smutny ciężył jeszcze nad ziemią. Pośród martwego spokoju nagłe podmuchy wiatru jakby odrywały się od ciemnej ziemi, zaszumiały w trzcinach suchych, poruszały gałęzie sosen i koralowe pręty młodych brzóz.

Chwila przypominała jakieś dawne półdziecinne zdarzenia, pory odjazdów, wiejskich podróży nocą. Widziało się tak zbliska intymne życie natury — samo sobie wystarczające, zamknięte i obojętne.

O pewnej chwili wybuchł nagle pośród ciszy jednoczesny, donośny, śliczny krzyk wszystkich skowronków.

Powietrze zrobiło się zupełnie przezroczyste. Słońce wyszło już ponad widnokrąg, ale było jeszcze niewidzialne — zakryte długą, zupełnie czarną chmurą, od

237