Page:Hrabia Emil.djvu/226

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

moralny. Z twardych posłań, nawet z mokrej ziemi dźwigał się o świtaniu bez przygnębienia dawnych poranków. Jadł z kotła, fasował cienkie papierosy, czasami trochę rumu lub czerwonego wina. Wieczorami, po zmęczeniu marszem całodziennym, gdy piechota waliła się plutonami spać, gdzie popadło, Emil, zanim się położył, musiał sam czyścić konia, czekać, aż wytchnie i wtedy karmić go i poić, a często jeszcze lecieć po owies do prowiantury. — Jak jedna lady, żyjąca w świecie, nie miała czasu, by być szczęśliwą, tak Emil nie miał czasu, by być smutny. Rzeczy stawały się same — nakazane, przewidziane, wzięte przez innych pod uwagę, — jedne za drugiemi. — Emil nie potrzebował niczego chcieć, mógł tylko czekać.

Przeżył już głębokie wstrząśnienia, nakazane przez zmienny los wojny. Doznał na sobie zawodów zbiorowych i żałoby, odchodził z innymi z krótkotrwałych ojczyzn żołnierskich i z innymi wierzył, że je odzyska. Owa karność wojskowa, zalecana i ceniona, jako siła — to było rozkoszne jakieś lenistwo ducha, zawierzenie się komuś bez zastrzeżeń, z zaufaniem i wiarą, z jedyną potrzebą, aby było naprawdę za co umrzeć.

Żyjąc tak, myślał że to jest jedyne życie, że poza tem nic niema. Świat podzielił mu się na odcinki frontu, wyrażał w cyfrach jednostek bojowych, sekcji, plutonu, szwadronu. Przeszłość miała w pamięci miejsce tygodnia, przyszłość obliczona była do najbliższej bitwy.

W tym czasie pokochał swego konia z tą intensywną tkliwością, jak za czasów dzieciństwa — nie jak Tomboya, ale jak dawną, białą Elborak. Po stracie swej kasztanki całe uczucie przeniósł na nowego wierzchow-

224