Page:Hrabia Emil.djvu/220

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Zatrzymali się na chwilę u niskich wrót obejścia. Przed stajnią ordynans czyścił dużą klacz białą, zlekka kremową, jak mleko. Po kolei podnosił jej nogi, na co zezwalała spokojnie. Mył w wiadrze i szorował szczotką ryżową kopyta, a osuszywszy, smarował je hojnie waseliną.

Roboty dozorował osobiście wysoki, ogorzały oficer z pejczem w ręku. Warłom salutował.

— Widzisz majora? — szepnął do Emila.

Emil poznał Żelawę. Drgnął ze wzruszenia, prędko podniósł rękę do czapki. Chciał go jakoś inaczej powitać. Prawie porwał się ku niemu, ledwie umiejąc opanować odruch naiwny. Ale Żelawa nie zauważył tego. Oddał obu ukłon pobieżny i zaraz odwrócił głowę, zajęty koniem.

Z krótkiem niejasnem uczuciem goryczy i zawodu zmieszał się znowu w sercu Emila ostry żal.

— Ta szelma chodzi à tous airs, — mówił Warłom o koniu Żelawy. — Sam go wytresował, jak do cyrku. Straszny koniarz.

Emil słuchał tego i myślał o Rutenie. Ach, czemu go niema, czemu właśnie on umarł — ten jedyny przyjaciel, który go odnalazł, który go wybrał. Emil przypomniał sobie jego list ostatni, odebrany jeszcze we Florencji, list, w którym napisał te słowa: to jest rezygnacja...

Zresztą żałoba po przyjacielu trwała w sercu Emila niedługo. Przeżył ją dość powierzchownie — czuł to, czuł jakąś tymczasowość spowodowanego tą stratą smutku.

Gorący rytm wojskowego życia, trudy marszu,

218