Page:Hrabia Emil.djvu/197

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

wrjny — ze straszną korupcją, ze złodziejstwami, krzywdą i rozpustą. Ta wojna tu — to była flagellacja nerwów, sytych już wszystkiego – prócz tylko krwi, śmierci, jęku i cynicznej pieszczoty o ścianę z męczennikami i konającymi. Tu było — zdarcie skóry z życia i widzenie chlupoczącej po arterjach jego cuchnącej krwi.

— On ma rację — myślał nienawistnie Emil, zgnębiony, że właśnie sądzone mu było ujrzeć naprzód kloakę wojny, zanim ujrzy jej najwyższe piękno.

W milczeniu słuchał dalej słów tego cudzoziemca, tak dziwnych u człowieka w mundurze, pełnych pogardy dla armji i państwa, pełnych wyraźnej obawy przed — zwycięstwem.

— Nie to jest straszne, że ich tylu zostanie na placu, — mówił oficer. — Straszne jest to, że właśnie tylu jeszcze wróci i przyniesie z sobą całą swą dzikość, całe zbydlęcenie, ozdobione urokiem bohaterstwa i patrjotyzmu. Jakby wyglądała Rosja po wojnie — zwycięskiej... To przecież nie da się wcale pomyśleć.

Po chwili uśmiechnął się i dodał z wahaniem:

— To też — ja myślę, że jednak — nie zwycięży.

Emil drgnął, ale opanował się znowu. Nie odchodził jeszcze. Siedział głęboko w fotelu — prawie naprzeciwko tamtego. Miał przed sobą jego drobną, szarą twarz, objętą w dole suknem kołnierza, jego pochylone ramiona w mundurze — ponad zakurzoną taflą hebanu.

Nie mógł odejść. Ale nie odpowiadał nic, ściągając tylko brwi, milcząc wzgardliwie — niby wobec wyszukanej prowokacji.

Obojętny na to, iż najwidoczniej uraził owego pana domu, oficer na nowo zaczął grać. I Emil słuchał tej jego muzyki i jego pięknego śpiewu.

195