zamknięta w głębi kędzierzawem od szarej zieleni oliwek zboczem Fiesole. Blada, delikatna wiosna włoska zdobiła nieśmiało ten dziwny kraj. Na wzgórzach, pokrytych ogrodami, kwitły białe i różowe drzewka. Blisko, pośród platanów i cyprysów, bieliły się małe pałace.
Emil odstąpił parę kroków, patrzył na Dianę. Jej twarz spokojną i miłosną, jej małą głowę widział na dalekich tłach wzgórzy toskańskich, obrysowaną blado-słonecznem powietrzem, oprawioną w srebrnozielone, subtelne, kamiennemi obmurowaniami przerosłe stoki florenckiej doliny.
— Dlaczego ty, Diano, wtedy byłaś zupełnie inna? — spytał.
Odpowiedziała po namyśle:
— Wtedy nie byłam szczęśliwa.
Zła Ada powiedziała tam nad morzem Dianie, że te dziewczęta francuskie, Miane i Maud, były obie kochankami Emila, obie i razem. Diana sądziła bardzo długo, że to jest prawda.
To niejako wyjaśnienie uzyskał Emil od Diany ze znacznym trudem. Kosztowało ją zbyt wiele powtórzenie tych słów. I gdy je wymawiała, oczy jej od powiększenia się źrenic pociemniały widocznie.
Weszli do kawiarni na podwieczorek, nie tracąc z oczu dalszego planu panoramy. Tylko bliższa część doliny Arno ukryła się za barjerą piazzale.
— Ty myślałeś, że to jest obojętność, a właśnie ja nie mogłam zrozumieć — — ciebie, — mówiła nieśmiało Diana.
Emil patrzył na nią z uśmiechem i milczał.
— Tak bardzo cię odrazu kochałam. I tylko bałam się wszelkich słów, żeby czegoś nie popsuć, żeby