Page:Hrabia Emil.djvu/154

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

XXVII.

 

Pierwsze widzenia z Dianą, pierwsze pieszczoty i później wyznania, sprawiły Emilowi zawód, niechęć i smutek. Jakże małe jest szczęście wobec swego nieszczęścia. Jak motyl złoty, wychodzący z granatowej chmury, jak jedna róża, wyjęta z oceanu.

Dopiero później, stopniowo, poznawał cenę tej miłości.

Zwolna i ze zdumieniem odkrywał rozmiary obudzonego uczucia. Diana bowiem kochała go, jak nikt dotąd. Była bez miary szczęśliwa z jego odzyskania. Odbierał mnóstwo znikomych, błahych znaków tej miłości, nigdy mu przedtem nie znanych. Nie w zakresie uniesień i pieszczot, ale w zwykłem wspólnem życiu. Jakże pamiętała wszystko o nim, każda najdrobniejsza jego cecha, nałóg czy przywara — wszystko było przedmiotem jej głębokich rozważań, zachwyconej kontemplacji. Od niej dowiedział się, jaki ma uśmiech, jak zamyka powieki, jak się obraca. Ona odkryła, że przy uśmiechu robi mu się rodzaj dołka — ale tylko jeden, i to podłużny, i to pod okiem, i to pionowo. Określała po sto razy, wciąż innemi słowami, wciąż w innej płaszczyśnie, jego rodzaj, typ, jego duszę.

Doznawał za tyle uczucia wdzięczności tak silnej, że się powoli stawała miłością zupełnie nową, zupełnie inną, niż ta z nad morza, drugą.

Szczególnem, ostrem szczęściem przejmowało go obcowanie z jej psychicznym światem. Ile bogactwa, ile wciąż nowych, wciąż ruchomych, wciąż od początku istniejących rzeczy. Wszystko ze świata, każda sprawa — miała w myśli Diany swoje miejsce, swą dziwną

152