Page:Hrabia Emil.djvu/150

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

I w Paryżu był przecież cudzoziemcem. Ale pobyt tam usprawiedliwiały studja, które miały się skończyć. Zresztą jeżeli Paryż nie jest stolicą świata, to jest stolicą każdego. — W miejscowościach kuracyjnych Emil był zawsze tym, który skądś przyjechał, jak inni, i dokądś, jak inni, odjedzie. Tu zaś, we Florencji, po raz pierwszy mieszkał stale, miał własną służbę i jadł w domu — i właśnie czuł się bez domu i bez ojczyzny.

Lubił kiedyś to miasto, jego nędzne ulice, stare, ponure pałace i boską przyrodę. Teraz było inaczej.

Czuł się wciąż źle ze zdrowiem. Naprzód nie sprzyjała mu pogoda. Przez pierwsze tygodnie było tak zimno, że nie mógł rozstać się ze swem futrem, którego miękkie, fokowe wnętrze — zwyczajem ludzi, mających dreszcze, — cenił jak ciepłe swoje, ruchome gniazdo. Po chłodach nastały rzęsiste, południowe słoty.

Ale gdy wreszcie ustaliła się słoneczna pogoda, Emil znów cierpiał od cudownej florenckiej przyrody, że nie jest swoja, że nie odpowiada jej żaden żywy klawisz instynktu, a tylko zawsze kategorje zdobytej kultury. Ten kraj to było coś nieprawdziwego, wymyślonego, oglądanego zawsze poprzez książkowy pryzmat legend, dziejów i zasad sztuki.

Pamiętał, że tak kochała to miasto Diana. I to także budziło w nim dziwny, żałosny smutek. Mimo długiego zobojętnienia, uczuwał teraz jej wspomnienie, jak starą rwącą ranę. Mijał place, ogrody, i często myślał: tu ona była, tu oglądała te cuda — szczęśliwa.

Na cmentarzu florenckim leżała babka Emila, z Bussowskich Worostańska, pod skromnym szarym pomnikiem z francuskim napisem. Odnalezienie tam jej grobu zakrwawiło mu serce, chociaż nigdy jej nie znał. Czuł,

148